Na ostatnim wyjezdzie zaczalem troche to dostrzegac. Wszedzie nosze
ze soba aparat i ciagle robie zdjecia. Choc oczywiscie mam czas na oddech
i spokojny "zachwyt" miejscem, w ktorym jestem, prawda jest, ze aparat
jest ze mna i gros czasu mam wizjer przy oku.
Muflon wlasnie pisze o swoim nowym nabytku (szczere gratulacje). Wspomina
ile wazy jego plecak (!). To mi nasunelo mysl - w ktorym momencie hobby
robi sie przegieciem? Kiedy tracimy dystans i zaczynamy byc niewolnikami
pstrykania? Czy nie robimy sie przypadkiem wyizolowanymi od swiata dziwakami?
Z calym szacunkiem dla muflona z 20kg na plecach :-)